Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj, Jakóbie — rzekłem mu — w tej chwili hrabina N. z córką jest zapewne na przechadzce. Musimy koniecznie uwinąć się tak, ażebyśmy ją spotkali. Pamiętaj gdyby nas pytała o Tyndakowskiego, ażebyś potwierdził to co ja powiem.
Zła gwiazda pana Władysława zaprowadziła nas w dwie minuty później przed oblicze pani hrabiny i panny Maryi.
— Dzień dobry Panu — odpowiedziała hrabina na mój uniżony ukłon — dla czego pana znowu nie widać? Czy nie ożeniłeś się pan w sekrecie przed nami, ubiegłych zapust?
— Ach, pani hrabino gdzie tam nam biednym askultantom do żeniaczki! Tu zwracając się w stronę Jakóba, dodałem: — Mój kolega....
— A, przypominam sobie! Pan!... Tyndakowski, nieprawdaż? Miałyśmy przyjemność, na balu prawników...
— Ależ nie, mamo — odezwała się żywo panna Marja — to jest pan Łąkiewicz. Pan Tyndakowski c'est l’autre, qui est si grand, si gros, et si...
Marie! — zawołała hrabina i spojrzała na córkę, ale pomimo tego macierzyńskiego napomnienia, po własnej jej twarzy, równie jak po twarzy córki, przeleciał jeden z tych złośliwych uśmiechów, bez których i aniołowie ponoś obejść się nie mogą, a jeżeli się obchodzą, to nie są