aniołami. Hrabina N. i hrabianka Marja wydały mi się przynajmniej w tej chwili podwójnie anielskiemi ideałami, właśnie z powodu, że się tak uśmiechały na wzmiankę o Tyndakowskim.
— Ach, biedny ten Tyndakowski — westchnąłem w mściwej złośliwości mojej.
— Dlaczego, co mu się stało?
— Chory jest, bardzo chory!
— O, jakże go żałuję... brzydki to czas, panują zapalenia płuc, grypy....
— Niestety, pani hrabino, choroba mojego przyjaciela jest gorszego jeszcze rodzaju. Cierpi on od niejakiego czasu na zadumę, i lekarze obawiają się, aby nie dostał zupełnego pomięszania zmysłów...
Ponieważ w tej chwili znaleźliśmy się przed bramą pomieszkania hrabiny, więc pożegnaliśmy ją wśród wyrazów ubolewania z jej strony nad losem naszego przyjaciela.
— A teraz zawołałem na Jakóba, chodźmy czem prędzej do apteki!
Łąkiewicz wypatrzył się na mnie, jak gdyby przypuszczał, że jestem dotknięty chorobą którą imputowałem Tyndakowskiemu, ale dał się prowadzić machinalnie. W aptece kupiłem nieco preparatu chlorowego, od którego niknie na papierze wszelki ślad zwykłego atramentu............
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |