tego też uznała, że tak piękne dziecko powinno mieć piękne imię i skoro tylko obrzędy kościelne pozwoliły na to, dała mu na bierzmowaniu imię Artur. Odtąd już Jaś nazywał się zawsze Arturem, i był to chłopak ładny, zwinny i dobrze ubrany. Ale gdy miał lat dziesięć, stary Swietnicki umarł; matka nie mając utrzymania, musiała sama pójść w służbę, a nie wiedząc co począć z synem, udała się do tego samego restauratora, u którego już był Johann, i ten przyjął Jasia-Artura na służbę pod „Zielonego zająca“.
Poznałem tam obydwóch. Mam ten zwyczaj, że gdy mię ludzie zmęczą, jedni brakiem towarzyskości, a drudzy jej zbytkiem, chowam się do piwiarni o takiej porze, kiedy w niej prawie nie ma gości, przynajmniej znajomych i czasem coś czytam, a najczęściej tylko piję jednę szklankę piwa po drugiej, palę jedno cygaro po drugiem, póki mi żywo w oczach nie stanie prawda, że ze wszystkich towarzystw najnieznośniejszym bywa człowiekowi tète-à-tète z samym sobą. Otóż siedząc w ten sposób całemi godzinami pod „Zielonym Zającem“ przypatrywałem się rozwojowi karjery Johanna i Artura.
Artur do trzech dni nauczył się usługiwać gościom, rozróżniać kategorje i ceny potraw, pamiętać co kto zamówił i uwijać się jak mucha.
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.