centy i czworaki, ale czy dostał czy nie dostał, usługiwał mi zawsze „na wyskoki“.
Uważałem przeciwnie, że Artur, jeżeli kiedy odszedłem nie dawszy mu „szóstaka“, nazajutrz udawał, że nie domyśla się nawet mojej obecności w piwiarni, albo jeżeli dostał tylko cztery centy, to przynosił mi wyszczerbioną szklankę, odsuwał zapałki daleko odemnie i szedł potem do zwierciadła poprawiać swoją toaletę.
Powoli przestał być moim faworytem, i choćby stał tuż koło mnie, wołałem na całe gardło: „Johann!“ i Johann zjawiał się galopem uśmiechnięty i uradowany. Ręczę, że gdyby był posiadał taki appendix, jakiem natura obdarzyła jedynych przyjaciół ludzkości, t. j. psy, byłby nim kiwał z radości.
Pies też stał się przyczyną, że coraz bardziej polubiłem Johanna. Właściciel piwiarni miał mopsa, który cierpiał kurcze i piszczał nieznośnie; uchwalono tedy posłać go do oprawcy i kazać uśmiercić.
Pierwszy do tej czynności zgłosił się Artur, przypuszczam, że nie ze złego serca, ale z chęci powłóczenia się po mieście. Gospodarz uchwalił atoli, że Artur jest potrzebnym w piwiarni, bo są goście, a Johann niech idzie z mopsem do hycla. Po raz pierwszy spostrzegłem, że Johann niechętnie spełniał otrzymany rozkaz — ale
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/207
Ta strona została uwierzytelniona.