poszedł. Po trzech kwadransach zjawił się napowrót, zadyszany, spłakany i z mopsem na rękach, jął opowiadać po swojemu, jak na podwórzu u oprawcy biedna psina stawała przed nim na dwóch łapkach i tuliła się do niego, roniąc łzy, jak gdyby przeczuwała co ją czeka i prosiła o litość. Gospodarz miał się już ku uszom Johanna za tę jego czułość, ale wpływowi mojemu udało się powstrzymać go i wyrobić nawet pardon dla mopsa, o który Johann błagał. Opowiedziałem to zajście innym gościom, uczęszczającym pod „Zielonego zająca“, mianowicie takim, o których wiedziałem, że mają więcej serca niż przywiązania do luźnych szóstaków w swoich portmonetkach, i Johannowi coraz lepiej odtąd się działo.
Tymczasem nastały owe czasy, w których ś. p. Dzierzkowski rozpoczął kampanię przeciw wyłącznemu panowaniu niemiecczyzny w restauracjach lwowskich. Zaczęto podawać gościom polskie „spisy potraw“, a Artur obecnie już substytut płatnika, miał pod „Zielonym zającem“ missję wypełniania odnośnych formularzy po polsku, tj. był rodzajem kelnera-rodaka bez teki dla spraw galicyjskich.
Pewnego razu studjując taki dokument, odkryłem w nim nieznane mi dotąd item gastronomiczne, które się nazywało: slic garnierowane. Sądziłem, że to dzieło Johanna, za-
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.