— Kto tu był, kogo pan wyprawiałeś? — zapytałem gdy wrócił.
— Pan dobrodziej nie pamięta? To Świetnicki.
— Jaki Świetnicki?
— To ten Artur, co był najpierw tutaj, a potem w hotelu. Miał później własny interes, i z początku szło mu nie źle, ale się nie szanował... grał w karty... no, pan dobrodziej już wie... Musiał wszystko porzucić i uciekać za granicę. Był w Petersburgu, i tam mu się szczęściło ale znów zaczął hulać i nabawił się jakiejś choroby. Ambasada austryjacka wysłała go do Lwowa, bo nie miał ani grosza. Tu nie miał przytułku. Wziąłem go do siebie, myślałem, że się wyleczy, ale lekarze powiadają, że z taką chorobą trzeba go koniecznie dać do szpitalu, więc go wysłałem. Mówią że niema nadziei, aby go można wyleczyć.
W istocie pokazało się w krótce że nie było nadziei.
Zamyśliłem się pewnego razu pod „Zielonym Zającem“ — gdzie już teraz niema p. Purzpichlera, bo kupił wieś i gospodaruje — nad tą hogartowską różnicą tych dwóch Janów. Machinalnie znowu wyjrzałem przez okno i machinalnie zrobiłem uwagę, że nad każdym
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.