zaświeciła gwiazda Sabbathu na niebie, ażeby Abramko nie zaniedbał swoich praktyk religijnych. Słuszność nakazuje mi skonstatować, że Abramko odwzajemniał tę uwagę. Jechaliśmy raz do miasteczka, gdzie Franciszek miał jakieś sprawunki. Abramko siedział na koźle obok woźnicy. Wśród żywej rozmowy, którą zajęty byłem z moim przyjacielem, spostrzegłem, że Abramko z uszanowaniem zdejmuje kapelusz. W ślad za nim, Franciszek także odkrył głowę, i zaczął po cichu odmawiać: Anioł Pański. Oglądnąłem się i ujrzałem, że mijaliśmy właśnie cmentarz, na którym znajduje się grób familijny Janickich. Abramko zdejmuje zawsze w tem miejscu kapelusz, nawet gdy sam jedzie do miasteczka.
Janicki nie żyje oczywiście z magnatami, z którymi sąsiaduje, powtarzając ciągle, że to „za wysokie progi na jego nogi“. Pomimo tej pokory, której mu — entre nous soit dit, i ku większemu nawet zdegenerowanej szlachty naszej zaszczytowi — nikt za dumę nie bierze, używa on właśnie w kole tak przezemnie nazwanych magnatów, niezwykłego miru. Nikt o nim nie mówi inaczej, jak tylko, o „zacnym, poczciwym panu Franciszku“, nikt w sporach sąsiedzkich nie postawi przeciwnego arbitra, skoro druga strona wybrała p. Janickiego do rozsądzenia sprzeczki, a ilekroć Franciszek pojawi się na
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.