bnych, ku jak najlepszemu, swojego czasu wychowaniu młodzieży. Długoletni szereg uczt i polowań zagłuszył dobre ziarno, zasiane w Krzemieńcu, gusta p. Czarnokońskiego są dość trywialne, i tylko czasem błyśnie w rozmowie jego ślad wytwornego wychowania, jakie otrzymał. Są to skutki zdziczenia, nie przypadkowego, ale rozmyślnie do niedawna i teraz jeszcze, krzewionego tu za kordonem, pod pozorem „tężyzny“ i opozycji przeciw cudzoziemszczyźnie i francuzczyźnie.
Największą przyjemnością marszałka jest płatanie figlów, które czasem bywają bardzo grube, i których ofiarą pada najczęściej kapitan-sprawnik, codzienny prawie gość w Szalenicach, sławny żarłok i opój, a przytem jak mię zkądinąd zapewniono, człowiek zły i niebezpieczny. Sprzymierzeńcem marszałka jest jego lekarz nadworny, dr. Rzeźnicki, o którego zdolnościach medycznych nie mam najlepszego wyobrażenia, jakkolwiek może być nieco prawdy w tem, co mi mówił o moim stanie, a mianowicie, że mi grozi wodna puchlina. (W oryginale dopisano w tem miejscu, ręką Dra Ludwikowskiego, bardzo wyraźnie: Błazen! Przyp. A.). Przy kolacji w dzień naszego przybycia, rozpoczął marszałek także operacje wojenne przeciw porucznikowi Lizdejce, którego oryginalna powierzchowność wyzywa formalnie
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.