wadzono do łóżka. Teraz dopiero przyszła kolej na porucznika.
Ledwieśmy się pokładli zbudził nas okropny hałas na podwórzu i w ogrodzie. Zerwałem się, i wyglądnąwszy przez okno zobaczyłem mnóstwo ludzi, biegających tędy i owędy w największem zamięszaniu, z konewkami, latarniami, hakami i drabinami. Wyrozumiałem z ich gwaru, że ogień powstał w pałacu, ubrałem się więc pospiesznie i wybiegłem przez drzwi parterowe do ogrodu, gdzie zastałem już Janickiego, marszałka, doktora, klucznicę i fraucymer mocno przerażony. Zapytałem gdzie porucznik i wtenczas dopiero przypomniano sobie, że dano mu pokój na piętrze. W tej samej chwili pojawił on się w oknie i począł wołać, że ktoś mu zabrał rzeczy i zamknął na klucz drzwi od jego pokoju, i co znaczy cała ta wrzawa? Ktoś ze służby krzyknął, że palą się schody, prowadzące na górę, i że prawdopodobnie złodzieje musieli wkraść się do pałacu, skoro nie ma rzeczy porucznika. Położenie jego było fatalne, bo okno było bardzo wysoko, zważywszy, iż dwór szaleniecki z tej strony zbudowany jest na suteranach, w skutek czego pierwsze piętro jest właściwie drugiem. Marszałek kazał przystawić drabinę, i po niej, wśród silnego wiatru i zimnej nocy, sprowadzono porucznika na dół przy świetle kilku latarni. Ma się rozumieć, że
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.