Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

wnik, usiłując ciągle jeszcze zapiąć kamizelkę, ale nadaremnie. Człowiek jest ułomnym, bardzo ułomnym!
— Co, czy brałeś może... łapowe, hę?
— Oj brałem, brałem! Boże miej litość nademną!
— Robiłeś fałszywe donosy, czy tak?
— Litości, litości! Robiłem! Tu sprawnik, jak gdyby chciał ukryć przed sprawiedliwością Niebios czarne wnętrze swojego serca, szarpał i ciągnął swoją kamizelkę, z rozpaczliwem natężeniem, ale zapiąć jej nie mógł, owszem zdawała się co raz węższa.
— I kradłeś może kazienne pieniądze? — ciągnął dalej nielitościwy marszałek. — Przyznaj się, a Bóg ci przebaczy!
Nie potrafię opisać dalej tej komicznej spowiedzi, dosyć że sprawnik przyznał się powoli do wszystkich swoich sprawek i niektóre z nich opowiedział nawet szczegółowo. Nakoniec marszałek zapewnił go, że czeka go na tamtym świecie długa bardzo katorga i wezwał ponownie doktora, by ratował ciało, bo co do duszy nie ma żadnej nadziei — poczem kazał się zatoczyć z fotelem do swego pokoju, gdzie wybuchł spazmatycznym śmiechem. Prawdę powiedziawszy, śmieliśmy się wszyscy, podczas gdy doktor dokazywał cudów w swoim zawodzie i po niejakim czasie oznajmił nam że