Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, to chodź tutaj. Oto jest p. Ewaryst Borczyński. Jak widzisz, ma rajtfrak, szpicrut i szkiełko; i oświadcza się o twoją rękę. Jesteś pod moją opieką, ale chodzi tu o twój los, więc musisz odpowiedzieć sama za siebie. Czy przyjmujesz? Czy może żądasz czasu do namysłu? Mów dziecko? Milczenie, i wielka bladość w obliczu dziewicy.
— No, mów, Elżusiu!
— Józiu, Józiu! — jęknęła z płaczem dziewczyna, która rzeczywiście słyszała całą moją rozmowę z p. Ewarystem, i teraz rzuciła się na szyję brata, wchodzącego w tej chwili do pokoju.
— Józiu! krzyknąłem drżąc z gniewu, wyrzuć tego d... za drzwi! Nim wymówiłem ostatnie słowo, rajtfrak, szpicrut, szkiełko, kapelusz, francuzczyzna i wszystko co było panem Ewarystem, leciało przez korytarz żydowski ku bramie, jak kula armatnia. Na nieszczęście, w kurytarzu, pocisk ten uderzył prosto, w nos Bińci Tabickiej, której ucho już od kwadransa znajdowało się u dziurki od klucza, i która teraz comme de raison, zemdlała od razu, bez awizacji.
I oto koniec pierwszego aktu dramatycznych moich cierpień. Wyobraź sobie, doktorze, Bińcię Tabicką leżącą na poprzek kurytarza, mnie, Elżusię, jej Franię, Józia, Wasyla,