Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

Mendlowicza. Frania (której Bińcia darowała była przed dwoma tygodniami starą czarną suknię jedwabną i szal pomarańczowy) rozszlochała się i zaczęła spazmować, Elżusia beczała już od dawna, a ja i Józio patrzyliśmy na siebie, jak winowajcy. Już to Bronio Wojnowski ma słuszność, że łzy kobiece mogą skonfundować człowieka z kretesem. Co powiesz na to, że przez moment zdawało mi się, że źle pojąłem całą sytuację, i że Elżusia, kto wie, czy nie byłaby przyjęła deklaracji p. Borczyńskiego, gdyby nie moja niechęć do tego młodzieńca? Zacząłem już nawet ekskuzować się, i plótłem Bóg wie co, a Bińcia rezonowała coraz głośniej i potężniej, gdy w tem, los przyjazny, sprowadził — p. Modesta Dynickiego. Trudno było rozprowadzać dalej sceny familijne w przytomności obcego człowieka, a zresztą, Elżusia jakoś tak nagle z andante lacrimoso wpadła w zwykłe adagio, a z adagio do allegro, i Bińcia tak prędko wyniosła się do domu, że odzyskałem równowagę umysłu, i poleciłem Semkowi, by jako elew Wicentego stanął przy rondlach i garnkach, i zaimprowizował obiad, albowiem mamy gościa, i nie pójdziemy dzisiaj do panny Tabickiej...
Ale to dopiero koniec drugiego aktu!
Dynicki zabawił u nas przeszło godzinę, poczem oddalił się, obiecawszy przyjść na objad