ażeby ktokolwiek z nas — ja, Franciszek, Józio, Dynicki, albo porucznik, wyzwał na pojedynek i zastrzelił pana Ewarysta Borczyńskiego, urodzonego z hrabianki Kawkowskiej. O ile mogłem wyrozumieć z jej impetycznego i niekoniecznie współczucie budzącego opowiadania, nie czekała ona wcale, ażebym rozpoczął przeznaczone mi fnukcje swata, ale w mojej nieobecności i ku wielkiemu mojemu ukontentowaniu wypełniła je sama. Otóż, czy pan Ewaryst nie podziela filozoficznych moich zapatrywań na nierówności wieku w małżeństwie, które zyskały tyle uznania ze strony Bińci, czyli też brała się do rzeczy zbyt obcesowo, czyli nakoniec, potomek po kądzieli Kawkowskich obliczył, że 120.000 rubli, które ma Bińcia, nie wystarczą na zapłacenie jego 180.000 długów, podczas gdy wystarczyłyby z czubkiem, gdyby były dodane do posagu Elżusi i do tego, co jej przypadnie „po najdłuższem życiu“, dosyć, że zrobiła się jakaś awantura, o której wiem tylko tyle, że w jej ciągu pan Ewaryst i rodzicielkę swoją, hrabiankę przecież Kawkowską i Bińcię, nazwał obiedwie... zadrżyj konsyliarzu! nazwał je „staremi babami!“ Bardzo to niepięknie z jego strony, ale powiedziałem Bińci, że nie widzę w tem jeszcze dostatecznej racji, bym miał obarczać sumienie moje zbrodnią zabójstwa i wchodzić w kolizję z kryminałami.
Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.