nienkami, ulokowawszy się w kole między niemi. Następnie grano w ciuciubabkę, w której zawsze albo panie i panny łapały księdza Zygmunta, albo dawały się jemu łapać. Przez cały ten czas, panna Helena i pan Zamecki prowadzili z sobą rozmowę półgłosem, a p. Alfred Zgorzelski uskarżał się na ból głowy i był w kwaśnym humorze. Nakoniec, żałośne skomlenie Żolcia nie mogąc dojść do uszu p. Trzecieszczakiewiczowej, drogą sympatyi duchowej dostało się do jej serca, zabrała więc torebkę z przysmakami, obydwie panienki, tudzież ks. Zygmunta i p. Kryspina i pod ich eskortą ruszyła do domu, obiecawszy poprzednio pani Podwalskiej zejść się z nią o godzinie dwunastej na cichej mszy w katedrze, i donieść, jak się ma biedny Żolcio. Mistrz tonów ze swoim adjutantem i z lirykiem Przeglądu Codziennego ruszyli drugą kolumną do cukierni na ponczyk, podczas gdy p. Zamecki wrócił sam do hotelu, w którym stanął przybywszy ze wsi przed dwoma tygodniami.
Pamiętny ten wieczór zakończył się kilkoma scenami, które wyprzedzają poniekąd bieg tej powieści, ale opowiedziane tu być muszą gwoli zachowania porządku chronologicznego.
— Avez-vous remarqué, que co Monsieur Zamecki fait la cour à Héléne, et que Mr. Alfred en est tout consterné? — zauważała deklamatorka do swojej towarzyszki, gdy się znalazły w domu wraz z p. Trzecieszczakiewiczową.
— Je crois bien, l’autre a trente mille florins de revenus!
— Mais Mr. Alfred est si bien!
— Bah, il est criblé de dettes — odrzekła egzekutorka Szopena na cztery ręce.
— Poutrtant, je l’aimerais mieux — odparła deklamatorka.
— Taisez-vous, mes demoiselles, et allez-vous coucher! — zawołała p. Trzecieszczakiewiczowa, kładąc tym sposobem koniec dyskusyi.
W cukierni, ten sam temat poruszony był przez adjutanta wielkiego mistrza, który zbadawszy oblicze tego ostatniego i wnosząc z jego wyrazu, że może przemówić, nadmienił coś o złym humorze Alfreda.
Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/018
Ta strona została uwierzytelniona.