Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

dłuższego czasu stał pod drzwiami pomieszkania, znajdującego się na dole, w głębi wielkiego dziedzińca jakiejś ogromnej kamienicy, zajętej przez nieskończoną ilość lokatorów. U drzwi nie było ani klamki, ani dzwonka, ani też jakiegokolwiek innego śladu rokującego nadzieję, iż po dłuższem pukaniu i czekaniu, wstęp tędy będzie otwarty. P. Zamecki stukał na przemian mocno i lekko, potem podchodził do okna i pukał w szybę, potem zaglądał przez okno do środka i ruszał ramionami, potem wracał do drzwi i znowu pukał w nie zawzięcie, i znowu szedł do okna, wołając: — Karolu! Karolu! jak gdyby chciał wskrzesić do życia kogoś pogrążonego w śmiertelnym letargu, i wyczerpawszy wszystkie te sposoby, zaczynał da capo z równym skutkiem.
W zwykłych warunkach, zdawałoby się, że ów Karol, którego wołał po imieniu p. Zamecki, albo umarł, albo leży na katafalku, i raz na zawsze przestał przyjmować odwiedziny. Musiała atoli być jeszcze trzecia ewentualność możliwą w tym wypadku, skoro p. Zamecki ile razy zaglądnął do okna, z podwojoną natarczywością przypuszczał szturm do drzwi, w przestankach przykładając ucho do szpary, którą w nich odkrył. W istocie, nie potrzeba było nadzwyczaj dobrego słuchu, aby i z większego oddalenia usłyszeć donośne chrapanie, rozlegające się w pokoju. Było to przeciągłe, systematyczne chrapanie człowieka nie trapionego niespokojnymi snami, ani wyrzutami sumienia, i używającego wczasu w całej jego pełni i słodyczy, bez względu na to, że dokoła panował ruch i gwar dzienny, i że słońce stało tak wysoko na niebie, jak tylko wydrapać się mogło pod pięćdziesiątym stopniem północnej szerokości, w miesiącu maju. Nakoniec atoli skrzypnęły jakieś inne drzwi w głębi sieni, i pokazała się w nich głowa kobieca.
— Wszak tu mieszka p. Karol Skryptowicz? — zawołał p. Zamecki uradowany tym objawem czuwania w tak sennem ustroniu.
— Tu, ale... niema go w domu... wyszedł...
P. Zamecki rozśmiał się w głos na tę odpowiedź, daną