Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyszedł robić mi wyrzuty i wypowiedzieć mi dom — pomyślał sobie Wacław. — Nieznośny safanduła! — myślał dalej. — I... i nie ustąpię mu ani kroku — zakonkludował w duchu. — Wiem, panie dobrodzieju — rzekł głośno — że pan dobrodziej jesteś opiekunem panny Heleny, i wiem, że panna Helena nie ma rodziny.
Z ludźmi, którzy mają zwyczaj wyrzucać czasem talerz z rosołem na podwórze, zamiast jeść obiad, można trafić do końca, jeżeli są w pewnym humorze, a w innych chwilach można ich podrażnić czembądź, tonem, układem słów, jednym giestem. Od chwili, gdy Wacław pomyślał sobie, że Skryptowicz jest „safandułą“, któremu nie ustąpi ani kroku, i gdy w skutek tego przybrał postawę hardą i stanowczą, p. Karol patrzył na niego ostro i z nieukontentowaniem, rozważał w duchu, że jest to impertynent, arogant, któremu należało przytrzeć rogów.
— Jestem opiekunem Helenki — powtórzył — a ponieważ dziewczyna jest już w wieku, w którymby mogła pójść zamąż, i w którym potrzeba zwracać szczególną baczność na skłonności, jakie się w niej wyrabiają, a przytem i na pewne światowe względy i formy ogólnie przyjęte, więc... więc powiem panu wprost, że spostrzegłem... to jest, że pan — i tu pan Skryptowicz, chcąc perorze swojej nadać cechę dobroduszności, wypalił: — że pan bałamucisz mi panienkę.
— Panie dobrodzieju — odparł Wacław żywo i prostując się — nie dałem panu niczem powodu do czynienia mi podobnego zarzutu, chyba mojemi myślami i uczuciami, ale z tych nie potrzebuję i nie zamierzam zdawać sprawy nikomu. Jestem ubogim sierotą, i póki nie będę miał zapewnionej egzystencyi, póty nie będę śmiał zdradzić przed panną Heleną ani jednem słowem moich ambitnych zamiarów. Jeżeli kiedy będę mógł prosić ją o wzajemność, i znaleźć łaskę w jej oczach, będę szczęśliwym, ale wyraz, którego pan dobrodziej użyłeś, był... był niewłaściwym, panie dobrodzieju. Panna Helena nie da się bałamucić, mój panie, a ja nie jestem ten, któryby śmiał łączyć wzmiankę