Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/186

Ta strona została skorygowana.

mionego p. Tetrzyckiego jego „laseczkę“ i zbliżył się rezolutnie do p. Alfreda.
— Mój panie! — wołał ten ostatni — tu zaszło jakieś nieporozumienie! Pozwól mi pan wytłumaczyć się... sprowadziłeś pan policyę...
— Nie, policyi jeszcze nie ma, ale nie ma także i wyjścia innego, jak tylko przez okno! Za okno, łotrze!
Są chwile w życiu najdzielniejszych bohaterów, w których jedynem możliwem męztwem jest męztwo szybkiej decyzyi, chociażby decyzya ta prowadziła do odwrotu przez okno. Tego rodzaju chwila zaskoczyła obecnie p. Alfreda. Zrozumiał ją i poszedł odrazu za jej impulsem. Okno było otwarte i znajdowało się na dole, tylko z powodu niedzieli, większa niż zwykle liczba sług znajdowała się na podwórzu i w bramie, a ponieważ p. Skryptowicz rozkrzyczał się był mocno pod koniec rozmowy, z której zdałem sprawę, więc oczy tej, paradyzowej wszelako publiczności, zwrócone były w tę stronę, i widziały z niemałem zdumieniem, jak „jakiś pan“ wyskoczył przez okno, i nie oglądając się po za siebie, pędem wyleciał na ulicę...
Berger nie miał przynajmniej świadków swojego pogromu!
— To jest ów Zgorzelski, który wam chciał sprzedać weksel, panie Adamie — rzekł p. Skryptowicz, spokojnie dokonawszy swojego dzieła. — Teraz, proszę was jeszcze o jedno. Jeżeli macie cokolwiek przyjaźni dla mnie i dla Tadeusza, nie wspominajcie ani jemu, ani nikomu w świecie o całej tej sprawie, póki was nie wezwę. Chodzi tu o jego spokój, mam nadzieję, że uda mi się ochronić go od szkody, nie wyrządzając mu większej przykrości nad wszelkie straty pieniężne, a taką przykrością byłoby, gdyby się dowiedział o tem, co zaszło. Czy dajecie słowo?
— Daję! Ale jak mi Bóg miły, czemuście tego gagatka nie poczęstowali przynajmniej porządnie moją towarzyszką podróży, albo czemuście mi przedtem nie powiedzieli, co to za panicz.
— Nie chciałem korzystać z przewagi, jakiej mi uży-