Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/242

Ta strona została skorygowana.

— Milcz! Tobie to właśnie z flegmą wygłaszać słowo, którego słyszeć nie chcę! Nie chcę, rozumiesz mię? Nie próbuj podnosić głowy tam gdzie mnie schylać ją każą, bo cię strącę tak nisko, jak na to zasługujesz! Nie zapominaj, że jesteś tchórzem, i że nie możesz mierzyć się ze mną!
— Ależ, Helenko... — jąknął p. Alfred. Kobieta, którą widział przed sobą, imponowała mu zawsze, ale w tej chwili, z roziskrzonym wzrokiem, z szaleństwem i wciekłością w wyrazie twarzy i z namiętną determinacyą w głosie, była w istocie straszną, i uląkłby się jej był odważniejszy od p. Alfreda.
— Dosyć tego! Chciałam ci powiedzieć, że oni jej myślą zapisać majątek, cały majątek?
— Kto, oni? — zapytał p. Alfred nieśmiało.
— Zamecki i Karol. Słyszałam to z ust Karola. Jeżeli Zamecki wykona zamiar, niw go zadusi astma, albo jeżeli nie zdołam zniszczyć testamentu, jedyna nadzieja, jaką się łudziłam, zniknęła. To przeklęte stworzenie, wygrzebane gdzieś z pod śmiecia, w ten sposób staje między mną a wszystkiem, czem być i co mieć mogę! Po latach tajemnego upokorzenia, po latach kajdan nieznośnych spodziewałam się zostać sama, z majątkiem, dla którego tyle zniosłam, i z tobą nareszcie. Oni mi gotują skromny los wdowi, z nowemi u nóg pętami, cięższemi od znienawidzonego męża! Gotują mi ciągły wyrzut, któryby mnie ani na krok nie odstępował, któryby świadczył przeciw mnie, gdziekolwiek stąpię!
— To rzecz szczególna, niepojęta dla mnie — mówił p. Alfred z gadatliwością człowieka, którego przestraszono, i który dla zjednania sobie groźnego przeciwnika, wchodzi natychmiast w myśl jego i stara się jak największą obfitością słów przekonać go o swojej uległości. — Mówiła mi Drozdowska, że Zamecki od czasu jak zabrał tę dziewczynę od... mamki w Gródeczku, i umieścił ją u Skryptowiczów, sfiksował co do niej. Ile razy jest w mieście, pierwszą jego rzeczą jest biedz do Skryptowiczów, wypytywać się o zdrowie, o powodzenie, o humor swojej pupilki, dogadzać wszyst-