Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/248

Ta strona została skorygowana.

na pamięć. Przywita cię cytatem z Sofoklesa, albo z jakiego indyjskiego poematu.
— Czarująca istota!
— Swoją drogą, źle się może stało, żeśmy nawiązali na nowo ten stosunek. Byłbyś mógł i bez tego bywać w Rymiszowie, a teraz, nie wiedzieć, co począć z tym fantem... Do wszystkich innych zawikłań, tego nam jeszcze było potrzeba. Przyjeżdżajże w wieczór, a teraz wracaj, bo wyjechaliśmy z lasu i ludzie z zamku będą się dziwili, zkąd się wziąłeś tutaj w mojem towarzystwie.
— Powie im się, że jeździłem do państwa Rozumowskich, i spotkałem cię przypadkiem. Weźże papiery. Do widzenia.
— Do widzenia.
Pożegnaniu temu nie towarzyszył żaden ukłon, ani giest jakikolwiek, i dlatego też, jak widzieliśmy, zastanowiło ono nieco Wacława, który je uważał zdaleka. Byliśmy później świadkami rozmowy pani Heleny z Wacławem, i odprowadziliśmy ją aż do bramy zamkowej. Zaprosiła Wacława na herbatę, pożegnała go i rozmawiała jakiś czas z panną Wandą, którą uszczęśliwiła doniesieniem, że pan Alfred pojawi się na zamku za parę godzin. Następnie żaliła się na ból głowy, i zamknęła się w pokoju, który już znamy. Otworzyła kryjówkę sekretarzyka i wyjęła z niej swój dziennik. Wzrok jej padł na ostatnie słowa, które w nim napisała.
„Jeżeli ta dziewczyna jest...“
Zdanie to nie miało nigdy być skończonem, na papierze przynajmniej. Pani Helena położyła dziennik swój na sekretarzyku i oparta o niego, wpatrywała się jakby bez myśli w niewielką przestrzeń białego papieru, którą miała przed sobą.
Mój Boże — ktokolwiek kiedy pisywał coś nakształt zwierzeń się poufnych, ktokolwiek kładł na papier kawałek swojego sumienia, ten wie najlepiej, ile dobrych, a ile złych myśli brzęczy dokoła w samotnym pokoju, gdy człowiek w pozornem otrętwieniu wpatrzy się w ten sposób