czyła później tak „ciekawej“ dziewczynie, aby poznać, że coś się święci.
Tymczasem, od kwadransa już, lekka dorożka, zaprzężona parą tarantowatych kuców, powożona przez elegancką damę i oprócz innych rekwizytów zaopatrzona w grooma, umieszczonego w kabryolecie z tyłu, opuściła była bramę zamkową i skierowała się ku przedmieściu Korytnicy. Był to ekwipaż de fantaisie pani Zameckiej, która lubiła czasem, ku zgorszeniu mniej zamożnych szlachcianek na wsi i w mieście, odgrywać i w ten sposób rolę emancypantki, chociaż nią nie była z profesyi. Jednem z pomieszkań na przedmieściu, najbliższych zamku rymiszowskiego, był dworek o czterech oknach, z gankiem i ogródkiem od frontu, i z cokolwiek nadto widocznemi innemi attynencyami od tyłu, między któremi zajmował wybitne miejsce płot, zawieszony poduszkami i pierzynami różnej wielkości i różnego kształtu, a pokrytemi taką materyą w kratki, iż o ćwierć mili można było domyśleć się, że tu nie może mieszkać nikt inny, jak tylko syn wielkiej, bo większej coraz Germanii, albo wyznawca starego mojżeszowego zakonu. Resztę wskazówek etnograficznych uzupełniał semicki nos małego i suchego mężczyzny, który stał na ganku i na widok zbliżającego się ekwipażu zawołał:
— Kinder, Kinder! Kimt gejch, di grefin kimt ci furen![1] Na to hasło, różne i różnego wieku istoty płci żeńskiej pojawiły się w oknach i na ganku, w chwili, gdy „doktor“ Feiles przybierał najbardziej uczoną i poważną swoją minę, ażeby nią zaimponować „hrabinie“, i gotował się oraz do okazania jej swojego uszanowania uroczystym ukłonem.
„Doktor“ Feiles był doktorem na tej samej zasadzie, na jakiejby można kogo nazwać księdzem z powodu, iż raz przed trzydziestu laty przez zakrystyę wszedł do kościoła. Brak lekarzy nakazywał dawniej, jeszcze więcej niż teraz, patrzeć przez palce na ich kwalifikacye, i teraz dopiero
- ↑ W żargonie z żydowska-niemieckim: Dzieci, dzieci, chodźcie prędko, hrabina jedzie!“