Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/340

Ta strona została skorygowana.

dzie. Staraj się tylko być tak przytomnym i zimnym, jak ja nią jestem.
W istocie, spokój jej był podziwienia godnym, ale nie był to spokój naturalny. Składało się na niego najwyższe natężenie wszystkich władz fizycznych i umysłowych, natężenie, do którego zdolnemi są niektóre natury.
— Kasa zamknięta — dodała po chwili. — Chciałam zobaczyć, czy przecież nie ma testamentu, ażeby go zniszczyć zawczasu. Wyjdź i zobacz, co się dzieje, a ja pójdę wziąć klucze.
— A tak, klucze, klucze — powtarzał p. Alfred mechanicznie, bo jego natura nie była zdolną do żadnych wysileń, i wypadki, w których brał udział, odurzyły go były, otumaniły zupełnie. — Gdzie są klucze? — dodał.
— Miał je przy sobie, w kieszeni.
— I ty pójdziesz je wyjąć!
— Alfredzie, zmiłuj się, nie trać głowy! Ty nas jeszcze skompromitujesz twoim przestrachem i twoim brakiem zimnej krwi! Przebyliśmy, co było najtrudniejszego, teraz trzeba korzystać ze zwycięstwa. Idź i staraj się przyjść do siebie.
Odszedł więc p. Alfred i błąkał się po zamku jak widmo, ku zdumieniu wszystkich domowników, którzy jakkolwiek przerażeni katastrofą, z zachowania się jego i p. Zameckiej poczęli w duchu domyślać się, że coś się jeszcze święci nadzwyczajnego. Jeden tylko p. Feiles, schowawszy do kieszeni bajeczne honoraryum, którego mu pani Helena wręczyć nie zapomniała, odjechał zupełnie zadowolony i opowiadał każdemu, kogo spotkał, że p. Zamecki przerażony wiadomością o pożarze na folwarku, umarł tknięty apopleksyą, którą on, Feiles, przepowiadał oddawna. Wersyi tej udzielił p. Feiles także p. Skryptowiczowi i dr. Chimerskiemu, którzy na wózku najętym w Korytnicy zdążali do Rymiszowa, wśród ogromnej ulewy. Zdaleka już mogli widzieć tłumy włościan, cisnące się na podwórzu zamkowem. Pożar ugaszono bez trudności, w czem dzielnie dopo-