Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/347

Ta strona została skorygowana.

ściach, które towarzyszyły mniemanej jego śmierci, a nakoniec, o zeznaniach pana Alfreda i o szczęśliwym trafie, dzięki któremu uszedł otruciu. Zadał opowiadającym kilka pytań, dla usunięcia powątpiewań, które mu się nasuwały. Gdy już wiedział wszystko, i o niczem wątpić nie mógł, zasłonił twarz rękami, i rozpłakał się jak małe dziecko. Ani doktor, ani proboszcz, ani pan Skryptowicz nie mogli oprzeć się wzruszeniu, które ich opanowało. Jednem słowem, cały klub pozytywistów rymiszowskich stał w kółku i szlochał w zawody z panną Wandą. Ani jedno słowo żalu albo wyrzutu nie wyszło z ust pana Tadeusza. Wszystko co czuł, znalazło swój wyrzut w łzach, które wylewał. Płynęły one obficie i długo, nim nakoniec zapytał stłumionym głosem:
— Gdzież jest Helenka?
Doktor wskazał w milczeniu na drzwi salonu, dokąd wszyscy weszli za p. Tadeuszem. Na jego widok, Helenka przybiegła i poczęła go całować w rękę, tuląc mu się do piersi.
— Biedne, biedne dziecko! — zawołał p. Zamecki, wybuchając na nowo płaczem. Z obecnych, tylko pan Karol i dr. Chimerski zrozumieli ten wykrzyk i pojęli, ile w nim było wielkiego, niesamolubnego uczucia. Człowiek, który tracił ostatnie swoje złudzenia na tym świecie, płakał nad dzieckiem, które nigdy nie miało mieć matki.
Była już pierwsza po północy, gdy proboszcz wraz z Wacławem odeszli, obiecawszy przyjść nazajutrz rano. O pani Helenie nie było żadnej wieści, szukała jej służba rozesłana na wszystkie strony. Co się tyczy Alfreda, panna Wanda onieśmielona wrażeniem, jakie sprawiło na panu Tadeuszu opowiadanie wypadków, których byliśmy świadkami, nie odważyła się wspominać o nim więcej. Dopiero gdy miano się rozchodzić po długiem głuchem milczeniu, przerywanem tylko raportami, że w tej, albo w owej stronie nie zdołano znaleść „jasnej pani“ — p. Karol nadmienił, że zamknął p. Zgorzelskiego na górze.
— Niech jedzie natychmiast — były słowa p. Tadeusza. —