Jest podanie, że gdy Chrystus Pan rodził się w stajence, ziemię przebiegł dreszcz, skryty a radosny, podobny do tego jaki budzi się w sercach, gdy po szarudze zimowej nadchodzi wiosna. Gwiazdę Pańską ujrzały wszystkie, najdalsze ludy i z krajów nieznanych poczęły dążyć do Betlehem gromady pielgrzymów, idąc bez lęku i bez zmęczenia przez dzikie pustkowia bo twarze ich były zwrócone ku promiennemu niebu. Wiatr spokojny rozchylał zarośla na ich drodze, a zwierz drapieżny wychodził z kryjówki i kładł się na uboczu, z oczami pełnemi pokory i żalu. W dobie tej śmierć skryła się za wrotami Bożego świata, wąż wślizgnął się pod skały, i z nim razem zapadł się grzech, a kruki zerwały się stadem i uleciały poza czerwone chmury na zachodzie i z ziemi znikły także lęk, ból i smutek.
Gdy nadszedł wiekopomny wieczór, sinośc przejrzysta okryła wzgórza Judei, a na skalnej równinie spotkały się w półmroku długie zastępy ludzi, ciągnących z krajów tak dalekich, że nieraz baśń nawet nic o nich nie słyszała. W blasku strzelistym gwiazdy bielały dziwne, niewidziane szaty, lecz wszyscy choć obcy pozdrawiali się w milczeniu życzliwem skinieniem głowy, a każdy miał na twarzy wyraz wielkiego szczęścia. Wśród traw sciernistych i mrocznych drzew oliwnych posuwali się wolno, mężczyźni wiodąc zaprzęgi, kobiety prowadząc dzieci za ręce. Z dali, z wyżyn Hebronu, szedł cichy powiew i niósł zapachy wschodnich krzewów, a czasem koń idący w tłumie zarżał z lekka, gdy go zaniepokoił olbrzymi cień wielbłąda. I szli tak długo, zespoleni, a nawzajem siebie nieświadomi, bo w noc tę cudną ludzie mieli jedną duszę na całe chrzesciaństwo.
Wtem, nieoczekiwanie, w powietrze wzbiły się roje rozświergotanych ptaków i pomknęły chyżo, jakgdyby na spotkanie jutrzni. Opodal, przy drodze, ukazała się otwarta brama stajenki i światłośc,