Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/122

Ta strona została przepisana.

z niewielkimi wyjątkami, dla uganiającej się za problemami szlachty taternickiej; zupełne szaraczki górskie jej znów nie interesują; słodki więc ciężar wprowadzania w świat płci pięknej przypadł na takich szaraków śmielszej nieco natury, jak ja — i stąd to pochodzi, że na widnokręgu moich poczynań tyle lśni świateł żeńskiego gatunku; złośliwi — bawidamkiem górskim mię nazwali... Jakże trudno być zrozumianym — nawet na skromnym podwórku!
Mgły dziś obsiadły szczyty: niewiele widzi p. Felicjan; aż się cieszę, co on jutro zobaczy!
Cywilizacja tylko górska nie zaimponowała mu: tak zwane teraz stare schronisko na hali Gąsienicowej dokonywało już wtedy żywota w zasłużonej chwale; elegancją, miękkością madejowych łóż swoich nie odznaczało się nigdy, światłem nie grzeszyło też. To też gdyśmy po dłuższej rozmowie na zewnątrz, po omacku szukali swych tapczanów, uczynił się rejwach: p. Felicjan namacał w łóżku spracowanego jakiegoś ojca, ja zaatakowałem w drugim jego córkę; zaczęły się niemiłe wyjaśnienia, które mile się miały skończyć później: spotkamy się jeszcze w drodze z tymi ofiarami... Niesmarowane od czasu Leszka Białego zawiasy i klamki dokonały reszty: pobudzone narody wymyślały nam na ciemno — na szczęście.
Dzień następny nie ziścił w całej rozciągłości nadziei: szary, mgławy; lenistwo jakieś nawiewał na dusze. To też bez wybitnego entuzjazmu pełzliśmy pod Zawrat. Ale gdy później pokazałem kompanowi Siklawę, gdy rzucił on okiem ze Świstówki w cudną