Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/125

Ta strona została przepisana.

strugach, co z okien na podłogę płyną... Wyglądam na świat — olaboga! Mgła absolutnie biała, — leje! leje!... Wracam do łóżka. Na złość jednak budzę towarzysza: niech i on ma przyjemność! On jednak urozmaicił sobie tę przyjemność: siadł do 4-roarkuszowego listu do narzeczonej, by jej malować w podniosłych zwrotach rozkosze gór. Trudne, psiakość, zadanie w takiej właśnie chwili...
Wcześnie jeszcze... Towarzysz z błogim wyrazem w oczach maluje owo piękno górskiego świata — do 10-tej stronicy już dojechał, — ja w beznadziei wiję się na łożu... Naraz wsuwa się do pokoju pozbawiona zarówno włosów, jak i wstydu, głowa Michała i słowy pośrednimi między smutkiem a złośliwością, między żalem a tryumfem, mówi wyzywająco do mnie: — Masz, używaj... jakoś ci nie pilno wstać!
Chwyciłem odruchowo okuty but w garść... Efekt był widać wyrazisty, bo głowa Michała znikła; znowu milczenie... Rad nie rad, ubieram się tedy i idę sam do sąsiadów; dowiaduję się przez drzwi od tegoż Michała, że, niestety, żona czuje się zupełnie źle, że i t. d. Poskromiłbym tego człowieka, gdyby z innymi motywami wystąpił, ale skoro o niedyspozycji mówi, mogęż protestować? Łże bestja, wiem; ale formalnie jest w porządku. Ponieważ zaś to prawnik, więc w walce z nim jego bronią — szans nie mam. Wracam spać — i do południa przespałem. Właśnie p. Felicjan skończył był już list do narzeczonej, wycyzelował go, rymy prawdopodobnie podorabiał, gdy zaczęły trąbić pierwsze samochody, a talerze szczękać na