Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/15

Ta strona została skorygowana.

i tak kochani — z wadami waszymi nawet! Nic tak bowiem nie zbliża ludzi, jak wspólne przeżycia w tych rzadkich chwilach, gdy nie interes ich łączy, nie szare dreptanie w kieracie codzienności, jeno oddech szeroki i wolny w obliczu majestatu przyrody. Optymizm wtedy budzi się w sercach, nimi się zaczyna patrzeć...
W zasadzie chcę pisać bezimiennie, choć to krępuje w narracji; — ale darują mi choć ci towarzysze, których imiona w większej lub mniejszej mierze do ogółu światka taternickiego należą, że masek z ich pogodnych twarzy uchylę... Mam w tym własne wyrachowanie: w cudzym blasku — sam barw mogę nabrać...
Jednemu wierzcie, drodzy czytelnicy: umiłowaniem naszych Tatr kochanych przepojone są te kartki. Darujcie tedy, jeśli, jak to się mówi, przesolę tu i owdzie... Czy podobna się dziwić skowronkowi, że słońcu śpiewa? motylowi, że na różach siada? ba, wilkowi nawet, że smętnym barytonem życie sobie uprzyjemnia?...
Przewala się życie taternickie w naszych górach, szumi, pieni się, wre... Wyczerpały się jedne problematy, rodzą się inne... Współczesne mi pokolenie zeszło już w niziny, oporniejsi schodzą... — nowe, dzielniejsze idą zastępy... Walczą ideologie... My wśród szczęku oręża, skromniutko, po majówkowemu sobie pochodźmy... A jeśli nawet tu i owdzie w krew wypadnie wstąpić, trudno, nie po róże do kwietników są to wyprawy...
Jeszcze jedno usprawiedliwienie kieruję do tych, którzy mnie znają z mojej skromnej działalności