Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/151

Ta strona została przepisana.

— Więc już państwo wracacie?
Zdziwiło mię to zainteresowanie się nami bez należytego wstępu, ale bąknąłem:
— No, już przecie dość późno.
Zdziwił się teraz geolog:
— Przepraszam, dokąd państwu za późno?
Z kolei zdziwiłem się ja:
— No, — nie mówię, że za późno. Ale skoro pan mówił, że wracamy, więc...
Na dobre już zdziwił się geolog:
— Ja mówiłem? — — ale jednocześnie wysuwa się z załomu główka jakiejś niewiasty, idącej z pewnym siebie kawalerem. Wyjaśniła się rzecz: geolog pierwsze zdanie nie do nas skierował, tylko do tamtej pary; on ją już widział, a my jeszcze nie. To zabawne qui pro quo wciągnęło nas w krótką, niemniej przeto ważką dla nas rozmowę.
— Czy może państwo przez Kraków? — pytam.
— Dzisiaj nie, ale o co idzie?
— Czy nie za późno byłoby zejść tamtędy?
Ażem się zląkł własnego pytania, bo piątą właśnie wskazuje zegarek.
— Na dobre nogi — nie: trzy godziny zejścia, tylko tam trochę powikłana droga.
Spojrzałem na towarzyszkę:
— Lu, panno Marysiu? — pytam i zachęcam zarazem. Niemej, okraszonej radosnym uśmiechem odpowiedzi towarzyszy kilka susów panienki, które ją wysunęły o jakiś dziesiątek metrów na czoło. Biję się pięścią w łeb:
— Co ja — do diabła — wyprawiam! Drogą zgoła nieznaną, którą jakiś pan — słyszałem — 26