Tak mniej więcej od tygodnia torturowała panią Janinę N. milutka, odrobinę rozkapryszona córuchna, wiedząc, że choć mama trochę się potarguje, zawsze w końcu „murzyna da”. Przedmiotem pragnień panny Alinki był tym razem żleb Kirkora pod Giewontem, o którym wyraziłem się do niej, że należy do ciekawszych przechadzek w okolicy Zakopanego. I właśnie dlatego zapaliła się do niego ta czująca już w sobie święty ogień taternicki, choć nieobeznana z górami, panienka; ale również dlatego obawiała go się mama; nie przeto, iżby straszny był dla niej, — p. Janina w tym kierunku strachliwa nie jest — lecz, że lęk ją brał o ryzykowną córkę.
A córka w pierwszej zaraz rozmowie na temat gór zwierzyła mi się, że choć dopiero zaczyna w nich karierę, reflektuje tylko na wycieczki — trudne. Nie tentowała jej ani nasza Świnica, ani późniejsze zamierzenia np. Granaty, — „murzyna” chciała i — dość. Spiritus fiat ubi vult...
Dzień 21-szy lipca nie popisał się zgoła; krótko mówiąc, wstał pod zdechłym pieskiem: mgły peł-