Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/176

Ta strona została przepisana.



10. BIS IN IDEM.
(19—25 Lipca 1924.)


Pomny, że w roku ubiegłym za wcześnie w góry wyruszyłem i w śniegu po pas zapały taternickie studzić mi wypadło, nie śpieszyłem tym razem z wyjazdem; przygotowywałem się na sierpień. Aliści nieba zrządziły inaczej: po długiej zimie, już w maju uderzyły upały; śniegi górskie topniały pośpiesznie, niosąc w niziny grozę wylewów. Na rozpalonym bruku miejskim prażyło godnie. Poszedłem więc na kompromis i 16-go lipca siadłem do pociągu. Sam jeden! Rozpierzcha się już powoli dawna nasza warszawska gromadka: jednym to przeszkadza, drugim nie pozwala tamto, słowem, — lata czuć... ja tylko się stawiam, póki mi miechy a kulasy starczą. Ale to nic: będą przecie inni...
W cudnej pogodzie wysiadałem z wagonu w Zakopanem. Wita mię niezwykle miły młodzieniec p. Stanisław R., student W. S. H., jak mówią ci, którym się śpieszy, warszawiak z krwi i kości, z którym poznajomiliśmy się w górach w roku ubiegłym. Na stacji jest dziś zgoła przypadkowo. Przystępuję z punktu do pytań i dowiaduję się, że podle