Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/177

Ta strona została przepisana.

tu w ogóle w tym roku: drogo, mieszkań mało, znajomych brak.
— No, a państwo Sędziukowie gdzie? Ze dwa tygodnie przecie już tu są...
— Są po „tamtej stronie” na walnej jakiejś wyprawie.
I nie czekali z tą wyprawą na mnie... Dobrze! to i ja się zemszczę. Pytam więc prosto z mostu:
— A pańskie zamiary? towarzystwo?
— Tabula rasa.
— Idziemy razem po zdobycz, co?
— Cudownie! choćby dziś...
Trochę inaczej się jednak stało, bo zaraz na wstępie spotykam zarówno zamiłowanego, jak „pechowego” taternika, kochanego inż. Płońskiego, który mi oświadcza, że już od tygodnia czatuje na mnie, bo ma zabójcze jakieś plany na Spisz. Postanawiamy tedy do pojutrza odłożyć wymarsz w zwiększonym kółku, bo milutka panna Alinka z Kirkora chce uświetnić swym uczestnictwem naszą wyprawę. Wspaniale!... Idziemy na „czeską” stronę, jak tu się przeważnie mówi. Mój Boże, jak to się czasem ludzie mało zastanawiają nad biegiem rzeczy! Na „czeską” stronę! A toć bracia-czechowie brzęczącą monetą gotowi za taką propagandę płacić! „Tamta strona” — to kraj słowacki w swym jądrze, polski na krańcach północnych, do którego Czesi przez podejrzane ugody polityczne, jak rzep do psiego przypięli się ogona, i wnet przystąpili do procesu zjadania słowackich „bratrów”. Pomagać im w tej robocie i z góry darować im Tatry słowa-