Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/187

Ta strona została przepisana.

ry, to obrazy nie powinny kłócić się z geometrią, — a nikt mnie nie przekona, by płaszczyzna, kończąca się u góry dwiema małymi zatokami, miała być geometrycznie — dwuramienną! Zapłaciliśmy, panie Stanisławie dniem pracy za tę dwuramienność, — ale nie martwmy się: jutro poprawimy...
Uprzejmie udzielili nam wskazówek ogólnych panowie Z. i L., ale czy można wyczerpać przedmiot, jeśli się jeszcze nie zna szczegółów, o które chciało by się pytać? Dziękujemy grzecznie za objaśnienia i prosimy, że gdyby ci panowie przypadkiem natknęli się u Teryego na ponurego pana i kapryśną panienkę, to niech się im kłaniają i objaśnią, że my jutro... idziemy na Pośrednią Grań. Zgrzytnąć tu musiał w tej chwili p. Płoński.
Wkrótce stanęliśmy w wonnej Różance. Przyjaciół naszych i ich „kawałków” nie ma. Czyżby naprawdę na dobre nam zwiali? Dowiedzieć się nic bliższego, niestety, nie możemy, bo fraucymer służbowy z waleczną armią manewry sprawia bezkrwawe. Ze zmartwienia więc idziemy na kolację. Żyć nie umierać! — wysoki stan naszej waluty w stosunku do misternych koronek czyni nas teraz panami położenia: litowano się nad nami w zeszłym roku, a teraz gną się przez pół lordowie we frakach: wszystko dla nas tanie. Zaprawdę, w takich dopiero okolicznościach poznaje człowiek praktycznie, co to za potężna propaganda — zdrowy pieniądz!
Gwiazdy błysnęły na niebie, niedobite na kolację kury dawno już spać poszły... Sycąc oczy przecudnym wieczorem, wyszliśmy jeszcze na wszelki