Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/208

Ta strona została przepisana.

wały, że gdyby nie przekorność, dawnobyśmy zeszli w dolinę. Zwłaszcza ja cierpiałem: butów od dwu lat w Zakopanem dobrać nie mogę. Oczywiście, jam winien, nie mistrzowie miejscowi, — ja! A że mi teraz jakiś kroiskóra przybił po kotlecie półcalowym do każdej z podeszew, — kto winien? nie on przecie buty darł... Iść w takich warunkach obrzeżami butów po stromych trawnikach, iść tak godziny całe — to męka... Wiem, że gdyśmy po osiągnięciu Płaczliwej Skały i przesztarbaniu się po ohydnych kamieniach ścieżki ku Zielonemu Stawowi siedli wreszcie w schronisku przy smacznej gęsinie, nie wiedziałem dalibóg, co jest godniejsze litości: czy moje nogi, czy nogi nieszczęśliwego ptaka, które tak chciwie objadałem z mięsa! Spanie jest w miarę podłe: pokotem na podłodze ze dwadzieścia sztuk rozświergotanego międzynarodowego bractwa... zwłaszcza Węgiereczki jakieś chichotały, piszczały, jakby je kto pod kocem w kształtne piętki łaskotał... I śpij tu, człowieku! Zresztą brać udział w zabawie, i owszem... ale nasłuchiwać tylko z boku i własne jeno pięty mieć do rozporządzenia, — pięknie dziękuję. Przykryłem się kocem na głowę — i dopiero o świcie wcale nie po wersalsku obudzili mię jacyś szykujący się do drogi niemiaszkowie. O, bo Niemcy Wersalu nie lubią, — nie...
Piękny ten dzień kiezmarski spędziło się bez zbytnich wysiłków. Menu: Jastrzębia Turnia, Jagnięcy Szczyt. A że my z p. Stanisławem tak niedawno dopiero pieściliśmy się z Jagnięcym, woleliśmy teraz w camping się zabawić nad przecudnym