Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/223

Ta strona została przepisana.

ga i pijaczyna, krotochwilny nasz Daniel Gąsienica. Niezwłocznie stanęli do szeregu; Daniela nie chcieli nawet wziąć przewodnicy, ale honor w nim przemówił: jak to? on nie pójdzie ratować w góry, on? Zwymyślał tamtych i pomrukując, powlókł się za nimi. Powrócił też na górę i nasz Spitzkopf. Oprócz, oczywiście, koców, jedzenia itd. wzięli jeszcze — flaszkę śliwowicy; przydać się mogła na górze... Poza tym i w schronisku podobno wesoło się już bawili, ale mimo to tylko Daniel zdradzał się z przyróżowym nieco humorem...
Poszli... — czy wszyscy wrócą?
W schronisku tymczasem wre od dyskusji; jesteśmy oblegani: każdy chciałby jak najwięcej wiedzieć, a toć, Bogiem a prawdą, niewiele wiemy sami: zakotłowało się, zagrzmiało, poraniło, a jaki skutek z tego będzie, zobaczymy razem wieczorem... W jedno wielkie, zbiorowe oczekiwanie zestrzeliło się wszystko... Fajerwerkarze — dramaturdzy lubią takie sytuacje: zbiorowe podrażnienia tłumu preparują najlepiej gęsią skórkę w różnych Guignolach. Tu życie zaimprowizowało teatr. Co moment wybiegał ktoś z oczekującej gromadki przed schronisko, nasłuchiwał, patrzył w mgły, — i wracał. Krzyżowały się zdania: żyje, nie żyje? Zewnętrzne okoliczności wzmagały dekoracyjność widowiska, jeśli się tak wyrazić godzi. Bo, oto, na apel do Karpackiego Towarzystwa nastąpił niezwykle intensywny odzew: nadspodziewanie się wypadkiem zajęto. Sam dr Guhr, prezes Karpathen-Vereinu, rusza na wyprawę, i aby rzecz jeszcze przyśpieszyć, deleguje zaraz ze Smokowca swego po-