Wódz — o zgrozo! — z widocznym zadowoleniem przyjmuje rzecz, rad widać, że nie z jego poczynu rezygnacja wyszła... Okazuje się, że wszyscy niewinną komedię grali, bo nikomu się nie chciało na oną grań w taki wicher... Kłamię bezwstydnie: pan Jerzy jest nieugięty: pójdzie sam na Czeski, skoro małoduszna zdrada się lęgnie! Lekki obłoczek przeleciał po twarzy wodza; żachnął się: i on przecie nie myślał o rezygnacji, żartował tylko: idzie! — ba, innych jeszcze wstydzi.. Ale „inni”, halnemu podobni, w całym już pędzie biegną ku nizinom!
Dzielimy się tedy: dwaj niezłomni zostali, my czterej odrazu w dół na ławę świeżego śniegu, — sześćset sześćdziesiąt kroków!
Już to w ogóle dziwny ten rok: po południowej stronie gór — śniegi, jak na Ewereście chyba... Ale ba! — pokropywać zaczyna... Za pięć minut upusty się rozwarły niebieskie: leje, jak to w górach lać potrafi... Zerwała się wichura... — w strzępy idą „bilroty” czyjeś... Chwilami stawać musimy, tak siecze deszcz i wicher bije w przyćmione oblicza! Nasunąłem kaptur na oczy i używam, jak pstrąg w głębiach Morskiego Oka. Przeszło godzinę tak nas prało...
Zziajani dobiegamy do schroniska. Po jakim takim wyżęciu ubrania — do jadalni: herbata i rum, rum i herbata, aby się tylko zagrzać, bo mokre szaty pomimo wyżęcia, ziębią dosadnie. Po dwu mniej więcej godzinach — jeszcze jedna chlusnęła ulewa, chyba jeszcze zażartsza... Mój Boże! tamci biedacy pewnie tam na skałach złorzeczą wytrwałości swojej... Aż tu — tableau! z potoków ulewy wynurzają
Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/23
Ta strona została skorygowana.