Najciekawszym okazał się oddziałek żandarmów czeskich. Ucapili oni w drodze Daniela, który, zwolniony przez swego turystę, z obrzaskiem w uściech, wracał przez Różankę, — i nuż z niego ciągnąć zeznania! Nadeszliśmy na tę chwilę; był dość wstrzemięźliwy stary lis i o podejrzeniach swych w sprawie rzekomego zamachu na siebie — zapomniał; tym więc skwapliwiej panowie żandarmi przerzucili się do nas: imiona ś. p. ojców, ojców żyjących, lata żon, nazwiska ich rodziców, omal nie posagi nieboszczek babek, — wszystko ich interesowało. A przede wszystkim, oczywiście, „bydliska” nasze stałe i przelotne. Kazali sobie opowiadać przebieg wypadku, ale rozmyślnie nie byliśmy elokwentni: po co bohaterami opisów mają nas robić po gazetach? I tak dostaną pochwałę, że tak ściśle przeprowadzili śledztwo.
Zmiana dekoracji: dzisiaj i jutro przepędzamy w Popradzie, zatrzymawszy się w dawnym pałacu Tarnowskich, dzisiaj przerobionym — na hotel-zajazd... sic transit gloria mundi... Niezmiernie miło spędziliśmy owe rekolekcje szpitalne, zwiedzając miasteczka spiskie, muzea i t. d. Około południa nazajutrz powrót kolejką do Smokowca, po czym końmi przez Żdżar do Łysej.
Zaraz po wyjściu z wagonu w Smokowcu znaleźliśmy już wystawioną na stacji listę ofiar na żonę i dzieci po ś. p. Breuerze.
Padł biedny ofiarą! on właśnie — najdzielniejszy, najwprawniejszy, najbardziej doświadczony ze wszystkich biorących udział w ekspedycji! on — — ten wilk górski, ten nieustraszony poskromiciel
Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/233
Ta strona została przepisana.