Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/235

Ta strona została przepisana.

cieniem na jego sławę padł, że przerażony śmiercią Breuera, na swoje sumienie ją wziął i samobójstwem skończył, przesądzać niczego się nie godzi... A może to znów Jego Mość Przypadek?... Tak czy inaczej, i ten nieszczęśnik podzielił los Breuera, — a że podczas wycieczki bliżej zżyliśmy się z nim, i jego śmierć nas dotknęła... Nie było mu dane piękną śmiercią w górach zginąć, wodą ze studni się zalał, czy mułem udusił! — efekt dla niego ten sam...
W opowieści powyższej krytycznie się nieco odniosłem do Spitzkopfa, ale nie do niego osobiście, do systemu raczej. Pretensji do niego nie mieliśmy żadnych: był zimny, niemowny w drodze — to jego natura, ale grzeczny był, cierpliwy, nie narzucał się z niczym, ratował chorego jak mógł i umiał, roztropnie go potem prowadził, — czego wymagać więcej od prostego człowieka? Cześć więc i Jego pamięci, skromnego sługi gór!
Dosyć? — ... Poczekajmy tydzień czy dwa, bo oto znów wytrawny przewodnik spiski Schmönger, przyjaciel serdeczny Breuera i Spitzkopfa — wiesza się! Zdaniem wtajemniczonych, i ta śmierć była pogłosem wypadku na Durnym: nie mógł zgorzkniały człowiek przeżyć straty przyjaciół, poszedł za nimi... Pewności nie mam — relata refero...
Łańcuch śmierci zamknął się wreszcie...
Gdy zjeżdżaliśmy wygodną szosą do Jaworzyny, księżyc wypłynął w całym majestacie. Zimnym swym światłem mistycznym, zdaje się, urągał nam: czemu psiakrew! — skąpy był taki w światło w sobotę, gdy karawaniarski pochód naszych rozbitków