Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/250

Ta strona została przepisana.

zolutniej braliśmy się do rzeczy; czy z całkowitą świadomością tego, co się czyni, — mam lekkie wątpliwości w tym względzie. Bo oto, mamy schodzić na dno doliny Bobrowieckiej, — mapa tak chce; tymczasem znak czerwony na drzewie wskazuje skręt na prawo i zamiast obniżania się ku dnu, przeciwnie, darcie się dalej ku górze! Co to ma wszystko znaczyć?
Ale o czym innym na razie trzeba myśleć, bo, oto piękna zrazu ścieżyna w tak ohydne błoto nas wciąga, że buty toną z cholewkami! Wyraźnie jednak świeże ślady czworonogów wskazują, że nawet bydlę da tu sobie radę; mieliżbyśmy my się zrazić? Perć, jak się okazuje, opasuje w kierunku północno-wschodnim Bobrowiec, biegnie jego zachodnim zboczem, przemyka się gdzieś na prawo od wyniosłości 1327 m i rzuca się z pieca na łeb do doliny Liszkowskiej, Dobrze; ale co to wspólnego ma z naszą Bobrowiecką? Bardzo prosto: śpiesząca na kośbę niezmiernie charakterystyczna, życzliwie nas witająca gromadka Słowaków wskazuje nam dróżkę leśną na zachodnim stoku Jeżowego Wierchu, wyprowadzającą łagodnie do doliny Bobrowieckiej w dolnym jej biegu. Ha, więc ominęliśmy cały środek Bobrowieckiej! Cieszę się z tego, bo pamiętam z przed lat czterech, jaki to bór odwieczny tutaj, ile padliny drzewnej zalega już na początku zejście z przełęczy ku północy! To właśnie skłoniło widać ludzi do przetrasowania nowej ścieżki przez milutką dolinkę Liszkowską.
Tak czy inaczej, syci malin, których nałuskaliśmy w zejściu bez liku, wkroczyliśmy dumnie na ła-