Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/251

Ta strona została przepisana.

godne już zupełnie i miękkie kobierce Bobrowieckiej i nią w dół, do skrętu w południowo-zachodnią gałąź, w niezmiernie ciekawą Suchą dolinę. Jesteśmy u wrót Osobitej...
Wesołe słońce rzuca nam plamy świetlne na murawy, — to też obtarłszy uznojone czoła i orzeźwiwszy się wodą, siedliśmy do śniadania. Zdawało nam się, że jesteśmy już u progu szczęśliwości... — tymczasem wiele jeszcze wody upłynie w szumiącym Bobrowcu, zanim spracowanym mięśniom damy wypocznienie.
To, co pisze przewodnik o dolinie Suchej, jest w stosunku do rzeczywistości rozbrajające; zbywa wykrzyknikiem, że to „piękny i dziki wąwóz górski”, co ma starczyć za opis drogi; tymczasem jest to jedno z najuciążliwszych podejść, jakie znam: nie przez niebezpieczeństwo drogi, nie! — ale przez ten pot wylany, gnaty powykręcane, szaty podarte, obuwie przemoczone, ręce poparzone i podrapane... Opowiem, jak się rzecz miała, choć nie mam dość soczystego pióra, aby opisać ten ogród udręczeń, gdzie kroku jednego nie było bez wysiłku: fantazja musi resztę dośpiewać. A jednak podrapani, obdarci, przemoczeni na amen, dobreśmy mieli miny z p. Eugenią przed snem, bo się nie byle czego dokonało dzisiaj, chociaż to idzie o szczycik trawiasty od Kopy Magóry, absolutnie rzecz biorąc, niższy, — chociaż tak niepoczesne zajmuje on miejsce w szeregu problemów tatrzańskich, zwłaszcza, dla taterników-folblutów...
Nic nie wiedząc jeszcze, co nas czeka, puszczamy się w ów „piękny wąwóz dziki”; na razie nic tu wą-