Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/262

Ta strona została przepisana.

kolei, bo po dokładnym obdarciu się z odzienia o dalszych wycieczkach na razie trudno było mówić. Następnie, wesoła roześmiana kompania ze Zlatej Prahy, spożywająca własne dary Boże z pękatych plecaków. Okazuje się, że są to właśnie... pogorzelcy z doliny Łatanej. Ale co ci pogorzelcy w tak dobrym humorze? Zrozumiałem ten humor: polityka. Zlata Praha, dążąc po bratersku do zjedzenia Słowaków, przysyła, pono, w Tatry „korzennie” czeską młodzież, oddając jej dzierżawę swoich „utulni”, czym się współdziała niby w robocie asymilacyjnej. A złożyć jeszcze taką misję w ręce pięknych dziewczyn, — to skutek pewniejszy, niż moskiewskie metody, tak dobrze nam znane. Taka to czwórka nieświadomych pomocników państwa pracowała w Łatanej. Spaliło się co osobistego, to im zapłacą, czego więc się martwić...
Jest w tej czwórce jedna rozkoszna dziewczyna — baczność: tymczasem jedna! — lat osiemnastu — dziewiętnastu, ostrzyżona i ubrana jak chłopak; otrzaskana widać sportowo, skoro jej nie żenuje demonstrowanie utoczonych udek z króciutkich spodeniek. Figluje, jak dzieciak, terkocze w tym swoim czeskim języku, co tak do dziecięcego podobny; po raz pierwszy ten język w jej buzi pięknym mi się wydał. I oprzej się tu, człowieku, takiemu narzędziu asymilacji!
Między chłopakami jest jeden, jak marzenie piękny, do małej podobny, pewnie brat; łobuz widać, bo w oczach mu się pali... Zgrana ta czwórka tyle życia robi, że nie chce się praktykantowi wracać