Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/296

Ta strona została przepisana.

miłego, szarmanckiego dla dam p. Mariusza, — cień nadziei się przed nią przesunął. Wsłuchiwała się w opowieści górskie jenerała — i kiepsko sypiała po nocach... Powiedziała sobie: trzeba działać metodą niewieścią; pośrednio puściła orędzie do jenerała, że gore w jej piersi święty ogień, że pragnęłaby... itd.... Pośredniczka wolała, widać, patrzeć na jenerała z bliska, niż myśleć o nim z daleka, bo nie tylko nie wywiązała się z zadania, ale zmroziła jeszcze rzecz jakąś zimną uwagą. Aż tu usłyszała przy obiedzie p. Cesia, że p. Zaruski szykuje się jutro na epokową jakąś wycieczkę, a z nim razem dwa jeszcze godne stadła i smok pono jakiś zajadły, czyli niby ja. Zawrzało jej w główce, a że za trzy dni urlop się już kończył, przełamała się: zrobiwszy znak krzyża świętego, zapukała do drzwi jenerała.
— Ach, to pani? — czymże mogę służyć?
— Jabym pragnęła z panem jenerałem pójść na wycieczkę....
— Tak? — Pochlebia mi to... ale czy pani była kiedy w górach?
— Dotychczas byłam w Strążyskiej dolinie, no i autem w Morskim Oku.
— Hm, to nie obficie, proszę pani. Ale prócz chęci czy pani czuje w sobie siłę po temu?
— Panie jenerale, ręczę, że ciężarem nie będę...
— Skąd znowu ciężarem! Idzie tylko o to, czy pani sobie przykrości nie zrobi, biorąc na się zadanie nad siły. A przepraszam, — i tu rzucił jenerał okiem znawcy na drobne stopki panieńskie, ma pani jakie — jakby tu powiedzieć, buciki? Skrom-