Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/299

Ta strona została przepisana.

sympatyczny człowiek, — to męczennik dnia dzisiejszego... Nie wypróbował się, nie przypuszczał... Na dawnych dowodach poprzestał, bo pono niegdyś i Rysy brał, ale, psiakość, gdzie jak gdzie, ale w turystyce, w sporcie, dawniejsze wyczyny stałą miarą nie są... Gdyby tak wszyscy o tym pamiętali! Dość, że p. Władysław przyzostawać nieco zaczął; „wziął” w tym kierunku i mnie, który pod górę lubię chodzić ostatni: po co mam demonstrować bliźnim... słabizny swoje?
Mieliśmy czas w długim pochodzie zaznajamiać się z otoczeniem; wprawdzie nie bogate ono, widnokrąg ograniczony mocno: za sobą jezioro, przed sobą, koło siebie, ściany, ale za to przedziwny jest Mnich z tej strony: co chwila zmienia kształty, w niczym nie podobny do tego Mnicha z obrazków, a z pewnego punktu widziany — na olbrzyma wyrasta! Pogoda dopisuje nam wspaniale: główna, że nie jest za gorąco..... Żlebisko zaczyna się zwężać ku górze, kulisy się zbliżają.... Jenerał, widzę szuka; jakby jakaś troska siadła mu na czole... — Naraz „jest” — i dobry uśmiech rozjaśnił mu twarz. „Jest” dotyczyło zachodziku, co miał nas stąd wyprowadzić na siodło, a zaczął się jakoś chować sprzed oczu. Jest, ale niech go nie znam! Krucha, piarżysta, eksponowana bestia! a piarg na takiej półce — to diablo niepewny fundament. No no, jak się tu schodzić będzie!...
Zachodzik wprowadza nas w zgoła inny świat: na olbrzymie trawiaste siodło, zawalone rumowiskami, rodzaj tarasu przechylonego ku północo-wschodowi. Jesteśmy tu u stóp północnej ściany Cubry-