Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/300

Ta strona została przepisana.

nyny; ciekawy stąd widok na wschodnie urwisko Mnicha.
Odpoczynek i śniadanie z nieoczekiwaną informacją, że tu właśnie... początek drogi na szczyt: do tego samego tarasu dociera od zachodu zwykła droga na Cubrynę, prowadząca z dolinki Za Mnichem... Słyszycie: początek drogi!
Na takie dictum p. Władysław reaguje krótko:
— Skoro początek, to ja jej kończyć nie będę: nie mogę!
Oczywiście, kochająca małżonka chce też drogę przerwać. Ale jakże? znów będziemy wycieczkę rozbijać? Targ w targ, staje na tym, że p. Władysław rozgości się tu, ubierze we wszystko co ma, łyknie od czasu do czasu coś z butelczyny na rozgrzewkę i — przestudiuje Kurierka. Prezerwatywy potrzebne dlatego, że chłodny wiatr jakoś zawiewa chwilami, a ofierze wypadnie tu „poczekać” bez ruchu parę godzin, bo małżonka go zaklina, by, broń Boże, nie ruszał się z miejsca: w górach o wypadek tak łatwo...
Uprościwszy tak sytuację, puszczamy się ku południo-wschodowi przez taras. Zaczynają się trudnawe fragmenty: to jakaś skalisto usypista rynna, to spadziste upłazki, to znowu piarżysta rynna wprost w górę... Idziemy, zdawałoby się, niezmiernie ostrożnym, wymierzonym krokiem. Naraz na jakiejś galeryjce nad lekko spadzistym korytem, w miejscu względnie bezpiecznym, krótkie „ach” — i biedna nasza Cesia odrywa się od skały! Na szczęście, z paru metrów zaledwie spadła i to w dwu kondygnacjach, ale gdyby tak w innym miejscu.. Strach,