Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/315

Ta strona została przepisana.

na ogół prało: tak czarci ogonami groch pod płotem raju młócili!
Ze szczytu Kopy widoki bajeczne! Czuje człek, że na wyniosłym tu stoi punkcie, nie bezwzględnie wprawdzie wyniosłym, ale wyniosłym dla otoczenia; toć to najwyższy szczyt całego odwłoku górskiego, co olbrzymim cielskiem legł między dolinami Cichą i Koprową.
Nie traćmy jednak czasu na kontemplacje, bo to już po drugiej; za cztery godziny zacznie się ściemniać, a co za długa droga nas jeszcze czeka! Z Krzyżna Liptowskiego musimy, niestety, skwitować; może jutro z drugiej strony je weźmiemy? Szukajmy tylko teraz zejścia jakiego na Cichą; znalazło się przednie: dróżka miejscami jasna, miejscami przedeptana tylko i ginąca w obfitych trawach, sprowadza do długiej, długiej dolinki bocznej, po której dnie skacze wesoło wodny dość potok. Oczywiście to nic innego, tylko Koprowica.
Dolinka miejscami w wąwóz się zwęża, mimo, że wszystko tu sielankowo-kopiaste; czyni ją to uroczą. Ale co najważniejsza, maliny! Rzadko tu kto chodzi, więc i żarłoków mało się przesuwa. Pokażmy, panno Karusiu, cośmy to za plemię niszczycieli! I pokazaliśmy, zwłaszcza, że nic dotychczas nie jadło się w drodze. Czujemy, że zgubią nas te malinki, ale — pal pies — raz się tylko żyje! Ścieżka traci się miejscami w obrzydliwych plantacjach zeschłych badyli na wzrost człowieka; wilgoć utrzymują te swojego rodzaju lasy; lgniemy w błocie powyżej kostek; dołem leżą przegniłe pnie, o które