Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/67

Ta strona została przepisana.



4. CHRZEST NA LODOWYM
(27—31 lipca 1918.)


Jak w raju Mahometa, płynęły nam miłe dni w pensjonacie. Bo choć rozkoszą są wycieczki górskie, dobrze jest przeplatać je czasem wycieczkami w dziedzinę wesołości kameralnej, — nie prawda? A materiału palnego dość jest w tym roku w „Sariuszu”... Aż strach: zaczadzieć można, jeśli nie spalić się z kretesem w gorącej atmosferze.
To też, podniecany instynktem samoobrony i chcąc z drugiej strony ratować nieocenionego towarzysza, p. Stanisława Osieckiego, władcę tego przybytku, nalegam natarczywie, by „prysł ze mną” choć na parę dni z tego raju i powietrza górskiego złapał. Przyznaje mi, że periculum in mora, a jednak wciąż odkłada...
Nareszcie, nareszcie wymogłem: idziemy! Zamiary srogie, jak zawsze; zaczynamy od Lodowego... Drugi dzień już oglądamy się za szkapiną, któraby na Łysą nas doniosła, ale takie nam ceny tu śpiewają poczciwi górale, tak rzewnie klną się, że samych ich drożej kosztuje, iż postanawiamy nie wyzyskiwać biedaków i... do Jaworzyny iść pieszo. O, i nogami się czasem obronić można! Wyjdziemy