Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/94

Ta strona została przepisana.

dla nas. Z konfiguracji familijnych wypadło spać mi na wspólnej hali na górze, — niech i tak będzie...
Przed spaniem — jedzenie. Jeżeli zapasy rodzinne państwa Makarczyków były imponujące, to śpiża przybyłych pań przytłaczała wprost swą mnogością! Przezorne, ale i mądre, bo zaopatrzenie schroniska, mówiąc grzecznie, baaardzo nie tego... Więcej utył dzierżawca na gościach, niż goście na jego wikcie!
Spać na górze może i wesoło, ale diabelnie zimno. Kładę się więc pod subtelny kocyk en gale, bo nie tylko w podkutych butach, ale i w czapczynie sflażonej, przywalam się ciężarem nasiąkłej peleryny i śpię... Już to komfort w kochanych naszych górach z wdziękiem dostosowywa się do prymitywów natury!... W nocy, oczywiście, leje, rankiem leje... Kwitujemy więc z dalszych zwycięstw i rozwiązujemy wycieczkę. Część towarzystwa będzie tu czekała pogody, część zamówionymi końmi wraca do Zakopanego — ja decyduję się dla rozmaitości na powrót przez Waksmundzką, sam oczywiście, — i to z takiego gwaru! No, może ześle mi co niebo po drodze...
Chłodno dzisiaj, mży; w kapturze więc po nos rozrabiam stopami lepkie błoto szosy. Jakieś turystki naprzeciw; dalibóg, dowcipne: boso sobie idą, jak koty w marcu (przejąłem się już metodą panny Zosi); bodaj że praktyczne to na dzisiaj. O, i druga bosa kompania! tym razem to stadko pysznie utuczonych gęsi — majątek! I jeszcze jedna kompania, godna bardzo, bo... wysokogórska; chłopcy, jak struny! — aż się serce raduje, że tak nas dobrze tu