Opiszę moim czytelnikom taki jeden połów, którego byłem świadkiem:
Na z góry oznaczony dzień zjeżdżają się Buryaci, Tunguzi i posieleńcy w pewien umówiony punkt, jedni na telegach lądem, a inni zaś na łodziach lub czółnach, czem kto może i ma. Towarzystwo to, przywozi jeziorem na ogromnej łodzi ogromnych rozmiarów niewód. Niewód ten pleciony jest ze szpagatu grubego i ma długości co najmniej trzysta sążni! Zapuszczają go na parę mil od brzegu a liny obu końców przywożą na łodziach do brzegu, i tak ciągną. Do każdej liny staje co najmniej po sto ludzi. Z tyłu i boków niewodu, gęsto uwijają się łódki i czółna, których zadaniem jest, straszyć i naganiać ryby w niewód. Matnia tego olbrzymiego niewodu ma co najmniej ze trzydzieści sążni.
Zachwycający to jest widok! W miarę zbliżania się niewodu ku brzegowi, ci co matnię pilnują, muszą baczyć, aby ryby olbrzymie nie próbowały matni przeciąć, to tez każdy taki naganiacz uzbrojony jest w ość, lub żerdź a nawet i pałkę, którą to bronią biją i kolą i głuszą ową rybę w matni, muszą być przytem zręczni, zwinni i wioślarze znakomici, by przy tem borykaniu nie wypaść z czółna.
Nareszcie końce niewodu już na brzegu, wtedy baczność! Wtedy wszyscy i wielcy i mali pilnują, a każdy trzyma pałkę w ręku, ciągną coraz bardziej, coraz szybciej, bo ryby moc; największa uwaga jednak na matnię, tam dzieje się coś nadzwyczajnego, tam ryb pełno! Ci co są z tyłu, teraz pracują z całych sił, i biją i kolą, a ryba się przewala, brotoć błyszczy i chrzęści, więc krzyk i wrzawa i zamieszanie, już i w wodę powskakiwali, obejmują rękami i pomagają, bo liny trzeszczą i niewód trzeszczy, bo matnia pełna ryb! Wydobyli i obstąpili wokoło, bo ryby skaczą i próbują nazad się dostać, ale to daremne. Ryb okopa, sterta! Teraz
Strona:Jan Siwiński - Katorżnik.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.