długo pozostać, aż on mi da znać o dalszym moim wyjeździe. Jakoż nie spieszyło się panu Krupiennikowi z moim wyjazdem.
Na górze w hotelu ciągle bale, rauty i zabawy, muzyka grała i goście się bawili i grali w karty. Raz podczas takiej zabawy w nocy, poszedłem na piątro i w kurytarzu przysłuchiwałem się muzyce fortepianowej, wtem wychodzi Krupiennikow i pyta mnie co ja tu porabiam? a ja mu na to oświadczam, że fortepian mnie tu przyciągnął, gdyż i ja jestem muzykalny. Na to moje niewinne wyznanie, Krupiennikow porwał mnie i wprowadził na salę pełną gości dobrze podchmielonych, przedstawiając, że jestem Austryak, i że on mnie tutaj przywiózł z Permy i że dalej nie mam o czem jechać i dlatego to on prosi zebrane tu naczalstwo, aby mnie bez żadnych trudności odesłało koleją na koszt rządowy do Warszawy. Nie potrzebuję dodawać, że takiemu krezusowi, który tak dobrze dawał jeść i pić, wszyscy obecni dygnitarze przyrzekli, że się mną zaopiekują i że skoro mam takiego protektora, to już ani włos mi z głowy nie spadnie. Wkońcu nalegał koniecznie Krupiennikow, abym coś na fortepianie zagrał, nie pomogło tedy ani tłómaczenie moje, że już tyle lat fortepianu nie widziałem, musiałem siadać. Wtedy porwała mnie ochota zagrać: „Jeszcze Polska nie zginęła“. Lecz wkrótcem się zreflektował, że mógłbym tym sposobem Krupiennikowa w przykre położenie wprowadzić, przeto zamiast „Jeszcze Polska nie zginęła“, zagrałem Marsyliankę! Na odgłos Marsylianki obstąpili mnie dokoła, zaczęli śpiewać, podano wina i kazano mi pić, i wśród tego zamętu wyniosłem się cichaczem, bo tu nie miałem więcej co robić. Tak mi przeszedł ostatni wieczór u pana Krupiennikowa.
Na drugi dzień Krupiennikow przysłał po mnie lokaja i oznajmił mi, że wczorajszy wieczór zrobił mu
Strona:Jan Siwiński - Katorżnik.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.