kiem! Jednem słowem szliśmy nie konwojowani przez nikogo, bo tylko mieliśmy zaledwie pięciu lub sześciu kozaków, którzy nas konwojowali i do etapu wskazywali drogę. Wojsko tutejsze ma cały rynsztunek wojenny i konia w domu; do służby staje, gdy go zawezwą, a potem znów do domu powraca. Są to tubylcy, t. j. Buryaci lub Mongoli.
Rząd rosyjski ma chytrą politykę i umie zjednywać sobie plemiona, które ujarzmia — oto jak on postępuje: Książąt owych pół-dzikich plemion Buryackich zaprasza albo i przemocą bierze do Rosyi, do Moskwy i Petersburga, tu pokazuje im świat dla nich nowy, świat wielki — zaprasza do teatrów, zaprasza na dworskie obiady a nawet sadza przy swym boku i ugaszcza sam car — w końcu obdarza chrestami i medalami, a tak ozdobionych i udekorowanych odsyła napowrót do ich plemion. Nic też dziwnego, że gdy taki patryarcha, taki książę owych plemion powróci na stepy i zacznie opowiadać o swem u cara przyjęciu i o tem, co on to widział i jaki to ten car silny, choć tak łaskawy — zrobi to ogromne wrażenie; tym sposobem dzieje się, że plemiona te są spokojne i robią chętnie, czego rząd od nich wymaga.
Takich książąt buryackich widziałem sam na własne oczy, gdyż oni niczem się nie różnią od innych Buryatów, jak tylko tem, że na swej czapce futrzanej noszą gałki srebrne, wielkości orzecha włoskiego, umocowane na wierzchu czapki. Mieszkają w sposób koczowniczy w jurtach, o których będzie mowa na innem miejscu. Osady ich są ruchome i przenośne; dziś widzisz jurt kilkadziesiąt dymiących, a zaś jutro niema po nich ani śladu! Tak przenosząc się z miejsca na miejsce, wiodą oni tu swe koczownicze i marne życie!
Do opisu plemion tutejszych powrócę jeszcze na innem miejscu; na zakończenie zaś tego rozdziału do-
Strona:Jan Siwiński - Katorżnik.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.