bez końca w tej zawierusze, w tej fantazyi. Powoli, powoli konie zwalniają biegu, zaczyna się z nich kurzyć a następnie całe są w pianie. Na każdej prawie stacyi jakiś koń padnie, a nieraz zdarzało się, że para koni zaprzężonych do jednego tarantasu padła, ale to nic, bo jeszcze jeden pozostał, ten wszystko przetrwał, bo to koń domowy i zaprawiony, to też tym się przyjeżdżało do stacyi a czasem przychodziło piechotą, bo konie popadały lub ustały tak, że kroku postawić nie mogły. Lecz to wszystko nie zmieniło postaci rzeczy; wszędzie była taka jazda, bo Buryaci na to nie zważali: u nich niczem jest strata jednego lub i więcej koni. Ta szalona jazda z Czity do Nerczyńska trwała 18 dni! Owych tarantasów, które tu kursują, opisywać nie będę, gdyż i u nas coś podobnego jest już w modzie. Jest to zwykły wóz o czterech kołach z długą rozworą. Obok rozwory są jeszcze dwa, jeżeli grube, lub cztery cieńsze drągi przymocowane do osi przedniej i tylnej. Na tych drągach przymocowany jest wasąg do siedzenia dla osób jadących i furmana. Tarantas taki ma te kardynalne przymioty, że nie trzęsie tak jak kibitka, która znów słynie z tego, że w niej można duszę wyzionąć.
Teraz się mnie zapewne kochany czytelniku zechcesz zapytać, czem żyliśmy w tym stepie bezludnym? Otóż ci powiem, że gdyśmy wyjeżdżali z Czity, rząd polecił nam zaprowiantować się w pewną ilość sucharów[1] i herbaty, któryby to zapas wystarczył nam aż do Nerczyńska. Tymi to sucharami i herbatą żyliśmy owe ośmnaście dni naszej szalonej jazdy. Straży wojskowej nie mieliśmy prawie żadnej, boć owych sześciu żołnierzy nas konwojujących, chyba za straż uważać nie można, oni tylko reprezentowali rząd wobec tych plemion koczowniczych, mieli też dbać i oto, aby ta-
- ↑ Suchary, jest to suszony chleb.