rantasy i konie były gotowe i aby nas oddać władzy Nerczyńskiej.
O dwie stacye przed Nerczyńskiem, jest wieś zamieszkana przez osiedleńców moskiewskich. W tej to wsi spotkał nas wypadek, który tu chcę opisać. Do owej wsi przybyło jeszcze przed naszym przyjazdem 50 żołnierzy, inwalidów, którzy powracali do swej matuszki Rosyi, wysłużywszy swoje lata gdzieś na Amurze, czy Sachalinie, a może nawet w Kamczatce. Ci żołnierze znajdywali się u gałowy, czyli u wójta w kancelaryi gminnej, i chcieli par-fors zajmować owe tarantasy dla nas przeznaczone, aby nimi czemprędzej odjechać mogli.
Ponieważ nasz oddział jechał nieraz rozciągnięty po całej stacyi, co zależało od rączości koni, bo, kto miał lepsze, ten przyjeżdżał wcześniej, a komu zaś konie padły, to wlókł się o jednym koniu, lub szedł resztę drogi piechotą, przeto na owe borykanie się urzędu gminnego z żołnierzami, który nie chciał dać zająć żołnierzom dla nas przeznaczonych wozów, nadjechały pierwsze tarantasy, wiozące na szczęście ludzi energicznych i silnych, a między innymi największym siłaczem był niejaki Józef Czechowicz, Lwowianin, już nie żyjący, który nie wiele myśląc jak nie gwiźnie poza uszy tego i owego sałdata, który się zaraz nakrył nogami; ponieważ żołdactwo było pijane, przyszło do wielkiej bójki. Na to hasło, że: „naszych biją!“ każdy kto jeno nadjechał, łapał co miał pod ręką, czy kół z płotu, czy kamień, i dalej hura na Moskali! Wściekłość była tak wielka, że nasi jak oślepieni, nie pytając już o nic kto winien a kto nie winien, prali i walili każdego, kto się nawinął i niezadługo rozbito w puch całą wieś; który mógł, to ratował się ucieczką. Siła też była po naszej stronie nie lada, bo było nas wówczas 80 samych Polaków. Cała wieś uciekła w las, a my jeszcze
Strona:Jan Siwiński - Katorżnik.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.